+1
Dariusz Stefaniak 22 maja 2014 22:55
Pora opisać jeszcze nasze ponowne spotkanie z Baku, o którym wspomniałem w poprzednim wpisie.
Na początek wybralismy się raz jeszcze na wzgórze u podnóża Płonących Wież, aby tym razem popatrzeć na panoramę miasta w świetle dnia. Mnóstwo zieleni, Bulwar Nafciarzy w dole, nowoczesne architektura i nieco mniej rzucajace się w oczy, lecz znacznie bardziej cenne stare miasto... Możnaby tak stać i wpatrywać się, za każdym razem odkrywając coś nowego.
Również Płonące Wieże w świetle dnia prezentują się zupełnie inaczej. Srebrzyste bryły odbijają promienie słoneczne puszczając do nas gigantyczne „zajączki”.
Tym razem nie kolejką linową lecz schodami podążyliśmy w dół. Przypominały mi trochę te słynne schody z Odessy znane wszystkim z klasycznej sceny toczącego się po nich wózka w filmie „Pancernik Potiomkin”. Muszę przyznać, że te w Baku robią większe wrażenie. No i budulec, z którego zostały wykonane. Znów najprawdziwszy marmur.
Stamtąd pojechaliśmy do Yanar Dag, jak opisywałem w poprzednim odcinku, a kiedy po obejrzeniu płonących skał oraz szybów naftowych autostradą wróciliśmy do miasta, wybralismy się najpierw na spacer po deptakach w centrum miasta.
Zapadł już zmrok i muszę przyznać, że to chyba najlepsza pora na zwiedzanie Baku. To miasto sprawia wrażenie, jakby nikt w ogóle nie przejmował się opłatami za prąd. Każda kamienica, każdy detal podświetlone są mnóstwem reflektorów. My byliśmy tam w listopadzie i pomimo, ze Azerbejdżan to kraj przede wszystkim muzułmański, nie przeszkadzało to w niczym by dekorować ulice jak czyni się na całym świecie na Boże Narodzenie.
No cóż, Boże Narodzenie dawno zatraciło swój wyłącznie religijny charakter, stając się coraz częściej okazją do rozmaitych, globalnych akcji handlowych, a do tego wcale nie trzeba przechodzić na chrześcijaństwo. Ba! Doszło przeciez nawet do tego, że jak świata długi i szeroki coraz częściej wysyła się „politycznie poprawne” kartki świąteczne nie z maleńkim Jezusem w żłóbku, lecz z choinką, bombkami, mikołajem ubranym jak w kreskowce Disneya i tekstem bynajmniej nie Merry Christmas, lecz „season’s greetings” albo „festive greetings”.
Azerbejdżanie upodobali sobie fontanny. W centrum Baku trudno je zliczyć. A wieczorem oczywiście wygladaja szczególnie efektownie podświetlane mnóstwem kolorowych świateł.
Z centrum miasta podeszliśmy w kierunku starówki i nieopodal Wieży Dziewiczej znów przyjrzeliśmy się odkrytym spod usuniętej warstwy ziemi ruinom.
A potem przez bramę wkroczyliśmy w otoczony murem labirynt wąziutkich uliczek Starego Miasta.
Na jednej z nich spotkaliśmy kota. Ja to muszę każdego pogłaskać, a ten miał piękne, gęste, aksamitnie miękkie szare futro.
Śliczny kociak. Raz pogłaskany, niczym pies zaczął nam towarzyszyć w spacerze pustymi już o tej porze ulicami. Aż mi się głupio zrobiło, że może to jakiś bezdomny zwierzak, który robił sobie nadzieję, że ktoś go przygarnie. W końcu, widząc chyba naszą późniejszą obojętność, zniknął niepostrzeżenie w jednej z bocznych uliczek.
My tymczasem pięliśmy się nimi pod górę, aż naszym oczom ukazało się ponownie Morze Kaspijskie, rozświetlone łuną bulwarów, zamykające widnokrąg ponad dachami najbliższych nam budynków.
Tak dotarliśmy do Pałacu Szachów Szyrwanu. To jeden z najcenniejszych zabytków tego kraju. Oczywiście o tej porze mogliśmy jedynie spojrzeć na niego przez pręty bramy, ale nie mielismy z tego powodu jakichś szczególnych wyrzutów sumienia. Jak stwierdziliśmy na poczatku – wszystkiego w tak krótkim czasie zobaczyć się nie da i należy z tym się pogodzić.
Na południe od nas, tam gdzie kończyła się linia morza, nad miastem znów „płonęły” futurystyczne biurowce, a nieopodal nich wysmukła wieża telewizyjna co kilak minut zmieniała swoją barwę podświetlana coraz to innymi kolorami.
W sąsiedztwie pałacu znajdował się niewielki park, swkerek własciwie, który w wieczornej iluminacji jawił się niczym ogrody z baśni tysiąca i jednej nocy.
Przeszliśmy tamtędy i wkrótce dotarliśmy do drugiego krańca starego miasta, czyli murów okalających je z przeciwnej strony. Kontynuowaliśmy nasz spacer wzdłuż nich, a potem wyszliśmy na zewnątrz.
Robiło się późno. Poszlismy w kierunku zaparkowanego naszego samochodu i wróciliśmy do hotelu. Nasz samolot do Budapesztu wylatywał wcześnie rano, więc trzeba było przygotowac się zawczasu. Przed snem umyliśmy jeszcze wnętrze samochodu, w którym pozostawały resztki błota po niefortunnej przygodzie z wulkanem.
Przygotowalismy sobie mapy z dojazdem do biura wypożyczalni samochodów. Nad ranem ruch był niewielki, więc bez wiekszych problemów dotarlismy na miejsce. Szef wypożyczalni obejrzał auto i mimo naszych wysiłków dostrzegł jeszcze resztki błota w zakamarkach. Zaintrygowała go też wilgotna po myciu tapicerka. Jego twarz się nachmurzyła.
- Musicie dopłacić dziesięć euro za dodatkowe sprzątanie samochodu.
Nie mielismy nastroju do targowania się, tym bardziej, że ślady błota wciąż były bezsporne. Zapłaciliśmy, i wkrótce mknęliśmy autostradą na lotnisko.

c.d.n.

Dodaj Komentarz